Kiedy zaczyna się okres jesienny, a potem zimowy, bloki reklamowe atakują odbiorców ogromną liczbą zachwytów nad cudownymi lekami i suplementami diety. Witaminy i minerały na odporność, rozgrzewające napoje na wyleczenie grypy już po jedynym dniu, cudowne tabletki likwidujące ból gardła, żeby nie przejmować się anginą. Nic dziwnego – takie lecznicze środki, pozwalające pozbyć się choroby już po kilku godzinach, są poszukiwane przez pracowników bardziej niż kamień filozoficzny czy zaginiona Atlantyda – nie można przecież opuszczać dnia pracy z powodu tak błahego, jakim jest zły stan zdrowia. Jeśli i Ciebie to dotyczy – uważaj! To pierwsze oznaki prezenteizmu!
Prezenteizm: obecny – zawsze i wszędzie
Jeszcze do niedawna bardziej uczciwi lekarze skarżyli się na próby wyłudzania zwolnień lekarskich. Taka praktyka pozwalała pracownikowi uzyskać kilka dni dodatkowego urlopu, który mógł przeznaczyć na wypoczynek, wyjazd lub – w przypadku największych „kombinatorów” – zatrudnić się na kilka dni w pracy dorywczej i zdobyć dodatkowe parę groszy. Praktyka wyjątkowo nieuczciwa i niesprzyjająca dobrym stosunkom z pracodawcami – co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
Jednakże obecnie coraz rzadziej lekarze proszeni są o fałszywe L4, co więcej – są nakłaniani do jego niewystawiania, nawet w uzasadnionych przypadkach. Pracownik idzie na badanie, otrzymuje antybiotyk i wraca – nie, nie do łóżka – do biura. Obawa przed zmniejszoną pensją, utratą premii lub odpowiedzialności albo nawet stanowiska jest silniejsza, niż troska o własne zdrowie. Czarny scenariusz rodem z “Nowego wspaniałego świata” Huxleya? Niestety nie – codzienność wielu ludzi.
Tendencja do przychodzenia do pracy z chorobą jest już tak powszechna, że zainteresowali się nią specjaliści, nadając jej nazwę prezenteizmu, pochodzącą od angielskiego słowa present, czyli obecny. Chory pracownik decyduje się na przyjście do pracy, w której w najlepszym przypadku spędzi tradycyjne osiem godzin pracując po prostu mniej efektywnie, w najgorszym natomiast - przesiedzi je całkowicie bezproduktywnie, zerkając na zegarek i zarażając wszystkich współpracowników. Czy zatem obecność w pracy za wszelką cenę jest rzeczywiście najlepszym pomysłem?
Absencja czy zarazki – koszty dla pracownika i pracodawcy
Chory pracownik przychodzący do pracy to wytwór równie chorego systemu wartości, który obowiązuje w dzisiejszym świecie. Najbardziej popularna teoria potrzeb – piramida Maslowa, stworzona w połowie XX w. zakłada, że człowiek powinien zaspokoić najpierw potrzeby najbardziej podstawowe, stopniowo przechodząc do tych wyższego stopnia.
Co Maslow uznał za podstawę? Potrzeby fizjologiczne – czyli snu, jedzenia, odpoczynku, zdrowia, braku stresu i napięcia. Potem kolejno przechodził on do zapotrzebowania na bezpieczeństwo, miłość i przynależność, a dopiero potem – do potrzeby szacunku, uznania i samorealizacji. Ergo, zgodnie z tą teorią można założyć, że najpierw liczy się zdrowie, a dopiero potem kariera zawodowa, dzięki której realizuje się plany zawodowe.
Niestety obecnie ten system wartości został znacznie przeformułowany – utrzymujące się na wysokim poziomie bezrobocie, wysokie koszty zatrudnienia i szkolenia, wymagania nie do spełnienia w ofertach pracy powodują, że praca zawodowa przestała być metodą na zdobywanie środków na życie i ulubione aktywności, czy nawet przynoszącą spełnienie ścieżką samorealizacji – teraz praca to cel sam w sobie, o który trzeba ostro walczyć. Dlatego też pracownicy robią wszystko, aby utrzymać swoje stanowisko i dlatego też coraz więcej wśród nas pracoholików i prezenteistów.
Czy przychodzenie do pracy chorym rzeczywiście przynosi więcej korzyści niż pójście na zwolnienie? Warto rozważyć zyski i straty wynikające z absencji oraz prezenteizmu, i to – aby być obiektywnym – zarówno z punktu widzenia pracownika, jak i pracodawcy.
Zatem – chory pracownik przychodzi do pracy. Co zyskuje? Tak naprawdę – on właściwie nie zyskuje, on po prostu nie traci. Części wypłaty (warto pamiętać, że wynagrodzenie na zwolnieniu to 80% normalnej pensji, co dla wielu może naprawdę mocno odbić się na budżecie), premii, stanowiska. Może się bowiem wydawać, że pracodawca też człowiek i chorobę pracownika zrozumie – tymczasem niepokojąco często zdarzają się przypadki negatywnego oceniania pracownika, który korzysta z L4. Nieco mniej zatrważające są tłumaczenia osób, które chodzą do pracy zamiast leżeć w łóżku dlatego, że nikt nie wykona za nich ich pracy, a czują się oni za nią odpowiedzialni. Jednakże mimo wszystko tworzenie projektu przy 38-stopniowej temperaturze nie może być do końca efektywne.
Co pracownik zyska, zostając w domu? To oczywiste – należny mu wypoczynek i możliwość spędzenia choroby w komfortowych warunkach (samopoczucie i tak jest wystarczająco kiepskie). Jest to też zminimalizowanie niebezpieczeństwa powikłań – niedoleczona grypa może bowiem przekształcić się nie tylko w kolejne przeziębienie, ale nawet poważne powikłania np. pracy serca. Niestety, wtedy jest już za późno na tygodniowe L4, a konieczne może być długotrwałe leczenie – czyli nie straciły autentyczności słowa Jana Kochanowskiego o tym, że szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz.
Jakie korzyści, a jakie straty przyniesie prezenteista swojemu pracodawcy? Obecność na stanowisku pracy jest teoretycznie plusem. Jednak tak naprawdę chory pracownik nie wykonuje swoich zadań tak jak wtedy, kiedy jest w dobrej formie. Zgodnie z opiniami specjalistów opóźnienia i trudności w wykonywaniu zadań mogą sięgać nawet 60% normalnego tempa pracy. Co więcej, z gorączką czy bólem gardła znacznie trudniej się skupić, co skutkuje częstszym popełnianiem błędów i pomyłek. Warto też pamiętać, że choroby lubią się rozprzestrzeniać, zatem nie należy się dziwić, że nagle kaszleć czy kichać zaczyna cała załoga. A mniej efektywna całość kadry to już prawdziwy kłopot (co więcej, niektórzy z nich mogą nadal doceniać L4).
A co dla pracodawcy oznacza pracownik, który zdecyduje się na zwolnienie? Oczywiście absencja oznacza, że pewne zadania nie zostaną wykonane lub obciążą pozostałych członków zespołu. Można natomiast założyć, że porządna kuracja i odpoczynek pozwolą choremu stanąć na nogi szybciej, co oznacza, że będzie on mógł wrócić do swoich obowiązków już np. po trzech dniach (mimo popularnego powiedzenia, że nieleczony katar trwa tydzień, a leczony siedem dni – zasada ta nie ma raczej zastosowania do cięższych chorób).
Oczywiste jest, że złotym środkiem byłoby nie chorować i równie oczywiste – że raczej nie chorujemy specjalnie i nie da się często uniknąć zachorowania. Co w takim razie zrobić, aby zminimalizować koszty zwolnienia lekarskiego, a tym samym zmniejszyć ciągle rosnącą powszechność prezenteizmu?
Prezenteizm – jak leczyć, kiedy nie da się już zapobiegać?
Skoro zatem prezenteizm, coraz szerzej praktykowany przez pracowników, to nienajlepszy pomysł na zwalczanie choroby, dobrze byłoby podjąć w firmie działania, dzięki którym nie będzie się on w firmie pojawiał. Co ważne, nie można tu zrzucić całej odpowiedzialności na pracodawcę – duży potencjał w tej kwestii leży także po stronie pracowników.
Przede wszystkim warto zadbać o to, aby choroba jednej osoby nie wpłynęła znacząco na działania całego zespołu lub firmy. Dość łatwo jest to zrobić w przypadku pracowników liniowych, niższego szczebla, natomiast im wyżej w hierarchii postawiony niedysponowany pracownik, tym trudniej będzie kompleksowo wykonać podległe mu zadania. Mimo to takie działanie nie jest niemożliwe, nawet jeśli jest nieco trudniejsze. Warto zadbać np. o podział najistotniejszych obowiązków między inne, kompetentne osoby, pozostawiając projekty, które nie są pilne na później. Coraz częściej wykorzystywane rozwiązanie to także praca zdalna – nawet jeśli chory pracownik będzie pracował w ten sposób tylko kilka godzin w ciągu dnia. Przy dłuższej absencji warto pomyśleć także o pracowniku na zastępstwo – wprawdzie w takiej sytuacji pracodawca poniesie koszty zatrudnienia dodatkowej osoby, ale mogą one okazać się niewspółmierne do kosztów, z jakimi wiązałoby się zaniedbanie projektów nieobecnego pracownika stałego. Ponadto, poważny przedsiębiorca musi umieć przewidywać takie sytuacje i posiadać pewien margines funduszy na nieprzewidziane trudności.
A co może zrobić pracownik? Przede wszystkim – nie pozwolić na to, aby praca zawładnęła całym jego życiem i stała się ważniejsza od wszystkiego innego ze zdrowiem włącznie. Wydaje się to być trudne, szczególnie dla osób, na których barkach spoczywa utrzymanie rodziny i które nie mogą pozwolić sobie na utratę pracy. Jednakże nawet w tych szarych realiach można starać się o ustalenie zdrowych proporcji między pracą zawodową, a cała resztą życia.