Gdy myślimy o wojnie, zazwyczaj przychodzą nam do głowy obrazy z drugiej wojny światowej - chmary czołgów, zmasowany ogień artylerii i naloty bombowców nurkujących. W myślach pojawia się obraz żołnierzy demontujących graniczne szlabany. To wyobrażenia rodem z poprzedniego stulecia - współcześnie konflikty wyglądają zupełnie inaczej. Mało kto wie, że wojny toczą się nawet w tej chwili, gdy jesteśmy tego nieświadomi. Karabiny i działa artyleryjskie zastąpiono zerami i jedynkami, a w rolę żołnierzy wcielili się zwykle niezbyt wysportowani specjaliści od cyberbezpieczeństwa. To nie internetowe kłótnie - to cyberwojna.
Cyberwojna - świat bez komputerów nie istnieje
Jeśli trzeba byłoby wymienić najważniejsze wynalazki ludzkości, komputer zająłby zasłużone miejsce w towarzystwie koła czy silnika spalinowego. Świat opiera się na jego działaniu już od kilku ładnych dziesięcioleci. Trudno wymienić dziedzinę, w której komputery nie mają zastosowania - uzależniliśmy się od technologii informatycznej tak bardzo, że w zasadzie nie możemy bez niej żyć. Przesada? Skądże znowu. Wyobraźmy sobie sytuację, w której nagle przestają działać komputery. Życie w zasadzie zamiera: samoloty przestają latać, bo nie działa system naprowadzania; na ulicach po wyłączeniu sygnalizacji powstają kilometrowe korki; setki tysięcy pracowników biurowych nie może pracować; telefony komórkowe tracą sygnał; gasną światła, ponieważ elektrownie przestają funkcjonować prawidłowo, pojawia się groźba skażenia radioaktywnego… Jak widać, paraliż komputerów nie spowoduje jedynie przejściowego dyskomfortu, wynikającego z pozbawienia ludzi pewnej wygody, ale najpewniej będzie wiązał się także z realnym zagrożeniem życia.
To iście apokaliptyczna wizja - zaufaliśmy komputerom tak mocno, że nie możemy się bez nich obejść. Dlatego też bezpieczeństwo informatyczne stało się w sztabach generalnych państw tematem numer jeden. W dawnych czasach bezpośrednim działaniom wojennym towarzyszyły akcje dywersyjne i wizerunkowe - stosowano sabotaż infrastruktury przeciwnika, dezinformację i propagandę zmiękczającą morale wroga i kształtującą światową opinię publiczną. Dziś wszystko wskazuje na to, że bombardowania i desanty powietrzne będą wspierane przez zmasowane ataki informatyczne, paraliżujące kraj oponenta. Idąc dalej, trzeba zauważyć, że cyberwojna stała się samodzielnym sposobem prowadzenia wojny, niezależnym od standardowych rozwiązań siłowych. Jedno państwo wcale nie musi wysłać wojska do drugiego, by nagiąć jego władze do swojej woli. Zresztą agresja komputerowa niekoniecznie przeradza się w otwartą wojnę - obecnie najwięksi gracze na światowej scenie “podszczypują się” wzajemnie, wykradając sekrety technologiczne i wywiadowcze oraz testując siłę obrony drugiej strony.
Cyberwojna - kto w niej uczestniczy?
Cyberwojna trwa już od wielu lat - pierwsze skrzypce grają tu Chiny, USA i Rosja, niemały wkład mają też obie Koree. Chiny i Rosja specjalizują się w wykradaniu cennych informacji technologicznych, które mogą pomóc obu krajom w światowym wyścigu. W Stanach Zjednoczonych powstało centrum do spraw obrony informatycznej pod nazwą US Cyber Command. Według doniesień z Korei Północnej - mętnych, gdyż wyjątkowo trudno jest zdobyć informacje na temat tego, co dzieje się w tym totalitarnym kraju - reżim masowo rekrutuje zdolnych hakerów, mających przekształcić się w prawdziwą cyberarmię. Jej zdolność bojową mieli odczuć na własnej skórze mieszkańcy południowej części półwyspu, gdy w 2011 roku informatyczny atak z Pjongjangu wziął na cel strony WWW państwowych instytucji. Federacja Rosyjska zaś wykorzystuje ofensywy internetowe do zastraszania słabszych sąsiadów - w 2007 roku ofiarą padła Estonia, a obecnie obiektem agresji jest Ukraina. Rosyjscy hakerzy wpuścili do sieci naszego sąsiada groźnego wirusa o nazwie Snake, który wyrządza jej wymierne szkody.
A jak jest w Polsce? Nasz kraj jest całkiem dobrze przygotowany na ewentualny cyfrowy atak, a ponadto na bieżąco wdrażane są zmiany, które wzmocnią naszą obronę. Istnieje już Rządowy Zespół Reagowania na Incydenty Komputerowe (CERT.GOV.PL), planuje się też stworzenie Centrum Operacji Cybernetycznych w ramach MON. Niedawno pojawiły się pogłoski, że wydano zamówienie na autorskiego wirusa ofensywnego - ile w tym prawdy oraz co dalej z projektem, nie wiadomo. Tak czy inaczej, wiemy, że trwa cyberwojna i staramy się na nią przygotować.
Czy grozi nam cyberwojna?
Trzeba pamiętać o tym, że cyberwojna nie pozostaje bez konsekwencji dla agresora. Zarówno gospodarka, jak i internet są systemami naczyń połączonych. Jeśli jedna strona będzie usiłowała sparaliżować ekonomię drugiej, może zginąć od własnej broni. Krach na Wall Street, spowodowany długotrwałą awarią systemów komputerowych nie odbije się jedynie na kondycji finansowej USA, rykoszetem dostaną w zasadzie wszystkie rozwinięte kraje świata. Właściwie nie da się wyłączyć dostępu do internetu jednemu państwu, nie narażając przy tym na straty inne kraje, w tym własnego. Można tu doszukiwać się analogii z groźbą wojny atomowej, wiszącą nad światem przez pięćdziesiąt lat minionego stulecia. Obowiązywała wtedy doktryna wzajemnego zniszczenia, która powstrzymywała mocarstwa (USA i ZSRR) przed nuklearnym atakiem. Być może współcześni decydenci zdają sobie sprawę z tego, że informatyczny kij ma dwa końce, dlatego do tej pory byliśmy świadkami jedynie delikatnych wzajemnych kuksańców, a nie otwartej bijatyki na cyfrowym polu bitwy.